piątek, 11 kwietnia 2008

Reakcja

Sztukę zawsze jakoś się przeżywa. Może zniesmaczyć, zniechęcić, onieśmielić, zastanowić lub zachwycić. Albo po prostu kompletnie odbiorcę zmiażdżyć. Wszystko to kwestia - a jakżeby inaczej - gustu i sprawności artystycznej autora. Tej ostatniej (przynajmniej w mojej opinii) na pewno nie można odmówić autstriackiej dramatopisarce Elfriede Jelinek, ostatnio niezwykle popularnej. Niedawno przeczytałam jej najsłynniejszą powieść pt. Pianistka i doznałam właśnie tego, o czym pisałam. Lektura tego tekstu po prostu mnie zmiażdżyła.

Już przy pierwszym podejściu łatwo zauważyć, że dzieło to jest specyficzne. Pisane charakterystycznym językiem, ironiczne, jak swobodny ciąg myśli, gdzie fabuła intensywnie miesza się z odautorskimi komentarzami dotyczącymi ludzkiej mentalności, śmieszności ludzkich relacji czy wreszcie tradycyjnych, powszechnie uznanych wartości. Przejścia te są jednak tak płynne, że trudno mówić tu o jakiejś kolizji - Jelinek zręcznie balansuje między literacką fikcją a własną osobą. Ułatwiła to sobie również poprzez pozbawienie powieści dialogów - jeśli już pojawiają się, to jedynie w szczątkowej formie i wplecione w tekst ciągły. Czytelnikowi przyzwyczajonemu do tradycyjnego sposobu prowadzenia narracji może to na początku przeszkadzać (również ja odczuwałam brak mowy niezależnej); po pewnym czasie jednak autorka panuje całkowicie nad czytelnikiem. Można użyć tu wytartej formułki: ta powieść wciąga. Dosłownie. Brutalność sądów, bezwzględność języka, bezpośredniość treści. To wszystko kłuje, drażni, burzy dobre samopoczucie, koliduje z pojęciem lektury jako przyjemności, a równocześnie nie pozwala przestać czytać.
Nie tylko forma jest tutaj ważnym czynnikiem; kwestią budzącą kontrowersje jest temat dzieła. Relacje międzyludzkie. Brzmi dość niewinnie, by nie powiedzieć - bezpłciowo. Nie mamy tu jednak do czynienia z typowymi pojęciami, bo Jelinek konsekwentnie kpi i znieważa wszelkie wygodne schematy myślenia o rodzinie, miłości, przyjaźni czy seksie. W Pianistce mamy do czynienia z dziwnym trójkątem: tytułowa bohaterka, niespełniona pianistka w dojrzałym wieku, wyalienowana i ponura Erika Kohut zaczyna fascynować się (z nieukrywaną zresztą wzajemnością) swoim młodszym o co najmniej kilkanaście lat uczniem - Walterem Klemmerem. Można powiedzieć, że funkcjonują na zasadzie przeciwieństw: ona, zaniedbana i surowa, unika bliższego kontaktu z ludźmi, pogardza nimi, interesuje się przede wszystkim sztuką; on - wysportowany i przystojny, sympatyczny, zdolny, dusza towarzystwa. Dopiero z czasem Jelinek odkrywa kolejne karty i pokazuje, jak bardzo niejednoznaczne są te osobowości - zwłaszcza w momentach, gdy w grę wchodzi pożądanie... Relacje Eriki z innymi są chore, na pół władcze, na pół niewolnicze; z jednej strony czerpie z nich zimną satysfakcję, z drugiej cierpi, ucieka wręcz w dewiacje. Walter jest szczerze zakochany, ale w egoistyczny, typowo młodzieńczy sposób, uważa, że w stosunkach tych dwojga on powinien być nauczycielem, prowadzącym, on powinien wyznaczać kierunek. Nie ma wielkich złudzeń; pragnie pokazać Erice coś nowego, odwrócić relację nauczycielka-uczeń, zburzyć jej niewzruszoną hierarchię wartości, a potem pójść do kogoś młodszego. Erika to wyzwanie; trofeum wyjątkowe wśród jego sportowych osiągnięć. Do trójkąta brakuje jedynie postaci chorobliwie zazdrosnej i zaborczej matki, która porządkuje życie Eriki wedle swojego widzimisię. Jej ambicje nie uwzględniają życia prywatnego córki, a tym bardziej - życia z jakimkolwiek mężczyzną. Celem jest sztuka. Toteż dzielą nie tylko mieszkanie, nie tylko pokój, ale także... małżeńskie łoże. Dla obydwu ten dziwny układ jest naturalną i jedyną możliwą do przyjęcia opcją. By zdobyć Erikę, Walter musi wyrwać ją z relacji z matką; nią zaś miotają ambiwalentne uczucia, których sama do końca nie rozumie. Do tych walk i wątpliwości Jelinek dopisuje seksualną otoczkę, wysyłając swoją bohaterkę do domów publicznych, w okolice kin samochodowych i wszędzie indziej, gdzie Erika może obserwować cudzą rozkosz, samej weń nie uczestnicząc, ba! - samej nawet tego nie pragnąc. Nawet dwuznaczne spotkania z Klemmerem w toalecie czy schowku na miotły okazują się równie ekscytujące, co otoczenie, w jakim się odbywają i najczęściej kończą się na fizycznym bólu. Mimo to jednak ta trudna relacja rozwija się (choć na pewno nie w najbardziej potocznym znaczeniu tego słowa), więzy się zacieśniają, aż Erika postanawia opisać swoje "pragnienia" w liście...

Fabuła nie należy do największych zalet tej powieści, czasami wręcz trudno zorientować się, gdzie właściwie się znajdujemy i ile czasu minęło. Nie to się jednak tutaj liczy. Nie jest to potrzebne do dogłębnej i niekonwencjonalnej analizy, jaką dokonuje Jelinek na kartach swojej powieści. Na pierwszy rzut oka - ostrą, ironiczną, ponurą i chłodną, stopniowo jednak dochodzą do głosu emocje. Bardzo dużo emocji, negatywnych emocji. I nie ma to nic wspólnego z oczyszczeniem, bowiem powieść ta po prostu przytłacza, przydaje ciężaru, nie pozwala spać. Ostatnie rozdziały tylko to pogłębiają. I właśnie dzięki temu Pianistka to wielkie dzieło, wspaniała powieść. Autentycznie porusza. Zmusza do prawdziwej, fizycznej wręcz reakcji. Jeśli oczekujecie od sztuki TAKICH przeżyć, koniecznie przeczytajcie.

A jako lektura "do poduszki" - zdecydowanie niezalecana.

Brak komentarzy: