piątek, 5 października 2007

Na katafalk!

Któż z nas nie zna tego zwrotu z najsłynniejszej sztuki Sławomira Mrożka pt. Tango? Nawet dla dość powierzchownych czytelników, którzy z Mrożkiem jeszcze styczności nie mieli, ten cytat jest znany. A przynajmniej kojarzony z pisarzem. Nasz przedstawiciel teatru absurdu zaś nieodmiennie kojarzony jest z Tangiem. W podręcznikach szkolnych: "jego najwybitniejszą sztuką jest Tango", "w tym najsławniejsze Tango". Jednym słowem: w twórczości Mrożka jego wszystkie słowa muszą tańczyć Tango, bo to wychodzi im najlepiej.

Znam Mrożka i mogę oceniać. Czytam go już od paru lat i za każdym razem znajduję coś, czym potrafi mnie zachwycić (choć niekoniecznie zaskoczyć). Kiedy zainteresowałam się jego dokonaniami, nie zaczynałam wcale od Tanga. Pierwsze były jego opowiadania, skrajnie absurdalne, niemożliwe, absolutnie groteskowe. Mrożek szkicował wydarzenia sprawną, zdecydowaną kreską satyry. Niesamowite celne spostrzeżenia górowały w znacznej mierze nad emocjami, których w Mrożkowej prozie - trzeba to powiedzieć otwarcie - czasem po prostu brakuje. Ale nie tego od Sławomira oczekuję - po prostu przyjął pewien profil, pewną formę swojej prozatorskiej twórczości i ona się świetnie w to wpisuje. Tango jest zupełnie inne. Groteska wypływa tam jedynie momentami, i to nie wielkimi tsunami, ale małymi, szybko ginącymi falami. Mrożek-dramaturg i Mrożek-prozaik to dwaj zupełnie inny artyści, przemawiający w inny sposób, przekazujący inne treści. Jak widać, Tango wyróżniło się szczególnie. Dlaczego?
To pytanie często pojawia się w kontekście dokonań innych artystów: dlaczego Hamlet jest najbardziej znanym dramatem Szekspira?; co sprawiło, że akurat Kruk to najpoczytniejszy liryk Edgara Allana Poe?; czemu Zbrodnia i kara stała się kanoniczną powieścią Dostojewskiego? I za każdym razem odpowiedź jest albo bardzo skomplikowana i niejednoznaczna, albo sprowadza się do zwykłego "po prostu tak wyszło". Dlatego nie będę doszukiwać się w Tangu źródła tego fenomenu, co już niejednokrotnie robili inni artyści parający się pisarstwem, reżyserią czy po prostu znawcy literatury. Warto jednak wskazać na inne świetne pod wieloma względami dramaty, które w mojej opinii mogą ubiegać się o palmę pierwszeństwa równoprawnie z Tangiem.

Zacznę od mojego ulubionego dramatu Mrożka, czyli Portretu. W żadnej mierze nie jest tak znany jak wspomniane wyżej Tango, ale z pewnością warto się nim zainteresować. Zresztą, przy całej świetności tego tekstu dziwi mnie jego niepopularność - jeszcze nie miałam styczności z żadną inscenizacją ani nawet zamiaru przeniesienia Portretu na deski teatru. Ponadto nigdy nie został wydany osobno (dostępne jest chociażby w Dziełach zebranych wydanych całkiem niedawno przez wydawnictwo Noir sur Blanc, patrz: link). Szukam jednak nadal i mam nadzieję, że niedługo będę mogła zobaczyć Bartłomieja czy Anatola jako żywych. To, na co zwróciłam uwagę, to przede wszystkim genialnia gra na emocjach. Mamy tutaj do czynienia ze wszystkimi warstwami człowieczeństwa - Mrożek po prostu rewelacyjnie oddaje istotę człowieka ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Dorzućmy do tego pomysł rozegrania całości (czytając Mrożka już ma się pewne realne wyobrażenie nt. tego, jak dana inscenizacja mogłaby wyglądać - szczegółowość w opisie scenografii to charakterystyczna cecha zwłaszcza jego późniejszej twórczości), który opiera się przede wszystkim na skrystalizowaniu wyrzutu sumienia, postawienie znaku równości między abstrakcyjnym uczuciem i starym kumplem z dzieciństwa. Dodatkowo historyczny smaczek: Mrożek zobrazował, jak "dzieci Stalina" zmagają się z minioną i teraźniejszą epoką, jak trudno zaadaptować im się w nowym środowisku i jednoznacznie zerwać z przeszłością... Oczywiście nie ma dramatu bez swego rodzaju filozofowania. Portret gotowy, rewelacyjny mix, który składa się na Mrożka-artystę. Słowem: jest to typowy dramat tego autora. Aż żal nie widzieć go na deskach teatru.
Z drugiej strony postawić można osławionych Emigrantów, które nie są jednak tak silnie naznaczone znakiem "mrożkowskiej jakości". Nadal cenione i znane. Widziałam ten dramat w inscenizacji Marka Kondrata i Zbigniewa Zamachowskiego - absolutnie genialna rzecz, aktorzy literka w literkę oddali naturę obydwu bohaterów. I naprawdę poruszająca scena finałowa - nerwowy, urywany szloch inteligenta... Znów gra na emocjach, znów dużo filozofowania. Pomysł na rozegranie sztuki nie był jednak skomplikowany, a miejsce akcji ogranicza się do ścian obskurnego, zapuszczonego mieszkania. A tak właściwiej: jednego pokoju. Zadziwiające, że przy tak niewielkiej liczbie bohaterów Mrożek w wielkim stopniu jest w stanie przyciągnąć czytelnika/widza. Ale nie to jest najważniejsze; ważniejsza jest tematyka, bardzo autorowi bliska. Emigrant. Człowiek z nadziejami lub bez nich, niespokojny o przyszłość, niespełniony, wygnany. Pisarz pokazuje te wszystkie wielkie rzeczy za pomocą małych wydarzeń: kłótni o treść etykietyki karmy dla psów, szarpanina o psa-maskotkę wypchanego pieniędzmi, rozważania na temat tożsamości w zestawieniu z rolą odgrywaną w publicznej toalecie na dworcu... Nic nie pozostaje bez echa, zmusza wręcz do poczucia się jak ów emigrant, który opuścił swój kraj, bo z różnych powodów nie mógł tam dalej żyć.
Warto też wspomnieć o najbardziej nietypowym dla samego autora i najbardziej typowym dla teatru absurdu dramacie Wdowy. Nie zdobył mojej wielkiej sympatii: ale w skali literatury polskiej jest z pewnością czymś niezwykłym. W owym tekście Mrożek wyraźnie podążył śladem dokonań Eugena Ionesco - absurd, groteska i satyra to właściwie główne elementy dramatu. Na pierwszy rzut oka przebieg akcji może wydać się wręcz nielogiczny. Przez to Mrożek trochę zniechęca czytelnika do poznawania dalszego ciągu. Jest tam jednak parę ciekawych pomysłów, które trzymają przy dramacie. Wdowy sprawiają wrażenie dramatu już trochę zapomnianego, przy szerszym omawianiu twórczości Mrożka wręcz pomijanego - jest jednak na tyle unikatowy, żeby zainteresować się tą pozycją.

Brak komentarzy: